Lek na śmierć
PAP, TVP/r.k. | 2006-11-08 05:41:30
Jeleniogórska Jelfa pomyliła opakowania – zamiast leku przeciwalergicznego w ampułki zapakowano lek zwiotczający mięśnie. W szpitalu w Siedlcach po zażyciu specyfiku dwie pacjentki straciły przytomność. Jeleniogórska prokuratura zaczęła w środę badanie okoliczności pojawienia się na rynku wadliwej partii corhydronu.
W ciągu ostatniego roku na rynek trafiło ponad 5 tys. fiolek corhydronu, z których część, zamiast tego leku przeciw alergiom, zawiera zwiotczający mięśnie silny specyfik używany podczas operacji – doniósł środowy „Dziennik”. Zażycie go mogło spowodować nawet śmierć.
Sprawa wyszła na jaw na początku zeszłego miesiąca w szpitalu wojewódzkim w Siedlcach. Dwie pacjentki w wieku 54 i 81 lat po rutynowych zastrzykach straciły przytomność i miały gwałtowny spadek ciśnienia. Na szczęście zostały odratowane.
– Te kobiety przeżyły tylko dlatego, że miały naprawdę silne organizmy – ocenia dyrektor Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego prof. Zbigniew Fijałek.
Zaniepokojeni lekarze natychmiast powiadomili Główny Inspektorat Farmaceutyczny. Specjaliści przebadali podany kobietom specyfik – corhydron, przeznaczony dla alergików i astmatyków. Wynik był szokujący. W ampułkach zamiast corhydronu był chlorsuccillin – specyfik używany podczas zabiegów chirurgicznych do zwiotczania mięśni.
Producentem feralnego leku jest Jelfa. To tu do pudełek z corhydronem trafiły ampułki z chlorosuccillinem. Niebezpieczna partia corhydronu ma numer 010705 i pochodzi z 2005 r. Wiadomo, że liczyła 6609 opakowań. Na leku jest data ważności: lipiec 2009 r. W aptekach, szpitalach i hurtowniach odnaleziono 1071 pudełek specyfiku. Gdzie jest reszta tej feralnej partii, czyli ponad 5538 opakowań? Zostały zużyte lub leżą w domowych apteczkach. Nie wiadomo, w ilu z nich znajduje się śmiertelnie groźny chlorusuccillin – pisze dziennik.
Szef NIZP o rezultatach badań zawiadomił zarząd Jelfy. – Jaka była ich reakcja? – pyta gazeta. – Wpadli w panikę – odpowiada prof. Fijałek.
Choć w tym momencie o zagrożeniu wiedziały już najważniejsze urzędy odpowiedzialne za obrót lekami oraz producent preparatu, sprawa dalej toczyła się urzędowym torem. Nikt nie zaalarmował opinii publicznej.
Tymczasem każde z kilku tysięcy sprzedanych opakowań mogło zagrozić życiu pacjentów. Czy strach przed farmaceutycznym gigantem sparaliżował działania urzędników? – pyta „Dziennik”.
– Mieliśmy niemiłe doświadczenia z firmami farmaceutycznymi, w tym sądowe, dlatego nie informujemy opinii publicznej o szczegółach – przyznaje szef Głównego Inspektoratu Farmaceutycznego Zbigniew Niewójt, podaje gazeta.
W środę minister zdrowia Zbigniew Religa nazwał skandalem fakt, że nie został poinformowany o
Mikrosłuchawka