Dodawanie komentarza

Do tematu: Narodowy kuferek fachowców

Narodowy kuferek fachowców

Witold Filipowicz | 2006-07-25 06:10:20

Czy komuś coś mówi tytuł: Państwowy zasób kadrowy? Nie? A szkoda. To jeden z najnowszych pomysłów władzy. Bardzo ciekawy pomysł. Nowatorski na skalę nie tylko europejską. Generalnie ma ów pomysł zlikwidować system konkursów na wyższe stanowiska w administracji rządowej na rzecz obsady tych stanowisk przez władzę. Wedle najlepszej jej, znaczy władzy, wiedzy o merytorycznej przydatności kandydatów na dane stanowisko. Kogo - w praktyce - obejmie ów wytwór intelektualny sposobów konstruowania kadry kierowniczej państwa, do końca nie wiadomo. A właściwie wiadomo i to dopiero jeży włos na głowie.

Już nawet mniejsza, że same konkursy to była i jest zwykła hucpa. Chodzi jednak o to, kto z automatu wejdzie w skład tego skarbca sił profesjonalnych. Na dobrą sprawę, gdy wziąć pod uwagę pewien interesujący przepis końcowy projektu ustawy, zasób ów składał się będzie z każdego, kto w dniu wejścia ustawy w życie pełnił akurat jakąś funkcje kierowniczą w administracji rządowej. Kierowniczą w sensie, co najmniej, zastępcy dyrektora departamentu lub biura. Od ministerstwa po urząd wojewódzki. I to bez względu na to - tak wynika z przepisów - na jakich podstawach prawnych stanowisko kierownicze objął. Nawet, jeśli takie stanowisko objął w dość dziwnych okolicznościach, a w miarę upływu czasu zajmuje je nielegalnie. Nic to. Fachowiec jest fachowiec i basta.

Kto czasem coś czyta na temat funkcjonowania państwa, a niektórym się to zdarza, może zapamiętał artykuł "Zamglona przejrzystość władzy". Tekst dość ogólny, który wskazywał, jedynie sygnalizacyjnie, kilka różnych aspektów naszego życia publicznego i sposobów obsadzania stanowisk w administracji rządowej. Okazał się on zaledwie wstępem do drążenia wewnątrz historii rzeczywistych. Dziejących się tu i teraz.

Weźmy pod lupę przykład pierwszy z brzegu. We wspomnianym artykule występuje w roli głównej były dyrektor generalny w ministerstwie zdrowia, Sławomir Waszczyński. Utracił on stanowisko na skutek wystąpienia nowego - wówczas - ministra. M.Balickiego do premiera o usuniecie dyrektora, który wykazał się niekompetencją. Mniejsza o rzeczywiste motywy, fakt pozostaje faktem, że dyrektor generalny, potraktowany jak chłopczyk na posyłki, nie wystąpił do sądu pracy, lecz stulił uszy po sobie i przez blisko półtora miesiąca nie było o nim słychać.

Pod koniec października 2004 roku pojawił się w Urzędzie Patentowym RP na stanowisku głównego specjalisty. Ciekawiło, jakim sposobem. Wedle informacji z Urzędu Służby Cywilnej drogą przepisu art. 53 ust. 1 ustawy zastosowanego w tym przypadku., który powiada, że „Przeniesienie członka korpusu służby cywilnej do innego urzędu, także w innej miejscowości, na jego wniosek lub za jego zgodą, może nastąpić w każdym czasie, jeżeli nie narusza to interesu służby cywilnej”.

Już w wyżej wspomnianym artykule rozważano, jakim sposobem, jakimi drogami to przeniesienie mogło przebiegać. Wychodziło na to, że Sławomir Waszczyński siedział sobie spokojnie i naraz dyrektor generalny Urzędu Patentowego RP, jakiegoś pięknego poranka, wpadł na pomysł, by zatrudnić w "swoim" urzędzie na stanowisku głównego specjalisty właśnie byłego dyrektora, któremu zabrano stołek z powodu niekompetencji.

Czy obaj panowie się znali? Trudno dociec w tej chwili. Czy Sławomir Waszczyński znał się z prezesem UP RP, Alicją Adamczak, też nie wiadomo. Rodowody jakby wspólnie sięgające tego samego źródła, nie tylko byłego premiera L. Millera, ale jeszcze wcześniejsze, jednak nadal niczego to nie dowodzi. Niemniej interesującą kwestią jest pytanie: kto właściwie i z jakiego powodu wystąpił o to przeniesienie?
Jeszcze bardziej ciekawi taka oto drobnostka, że przeniesiony z dniem 29 października 2004 roku, już 1 listopada zostaje awansowany na „p.o.” dyrektora Biura dyrektora generalnego Urzędu Patentowego RP.

Składając to wszystko - fakty i daty - mamy taką oto sytuację: Ustanowiony dyrektorem generalnym w Ministerstwie Zdrowia za czasów L. Millera, odwołany za niekompetencję i brak możliwości kierowania urzędem za premiera M. Belkę, trafia do Urzędu Patentowego RP jako główny specjalista i dwa dni później zostaje "p.o." dyrektorem. Zastanawiające. Ale to dopiero początek.

W tym samym czasie, za panowania L. Millera, prezesem UP RP zostaje powołana przez niego Alicja Adamczak. Zmiana premierów - z L. Millera na M. Belkę - niczego nie zmienia. Zmiana następuje tylko na stanowisku dyrektora generalnego Ministerstwie Zdrowia, co skutkuje, jak wyżej, przeniesieniami. Może więc nie dyrektor generalny UP RP, Cezary Pyl, jest w tej historii głównym rozgrywającym, a jedynie wykonuje polecenia prezes Alicji Adamczak?

Na razie na to pytanie nie znajdziemy odpowiedzi. Rzecz zmierza do czegoś innego. Teoretycznie, powierzenie pełnienia obowiązków dyrektora, na podstawie przepisów kodeksu pracy, nie jest niczym nadzwyczajnym. Jednakże w administracji rządowej, w tej części, którą Konstytucja - zgodnie z art. 153 ust. 1 –- nazywa korpusem służby cywilnej, stanowiska od zastępcy dyrektora wzwyż powinny być obsadzane w drodze konkursów. Jak tam z tymi konkursami bywa w rzeczywistości, widzimy w praktyce. W raportach i dziesiątkach artykułów opisywane są całe tabuny przeróżnych "p.o.", którzy latami okupują stanowiska bez żadnych konkursów.

Tak zwani znawcy przedmiotu usiłują forsować tezę, że dzieje się to na skutek ukrywania przez dyrektorów generalnych wakatów na stanowiskach podlegających konkursom. Pewnie okruch prawdy w tym jest, ale dowodzić to może jedynie indolencji Szefa Służby Cywilnej, który - z mocy prawa - ma obowiązek prowadzenia rejestru wyższych stanowisk w służbie cywilnej i ich obsady. Wniosek stąd wypływa - gdyby Szef S.C. wykonywał swoje obowiązki z należytą starannością, o żadnym ukrywaniu nie byłoby mowy. A jak jest, każdy widzi.

Wracając zaś do konkretnego przypadku, próbowano ustalić przebieg zdarzeń tej zagadkowej migracji. Im dalej w las, tym więcej drzew. Tu - coraz ciemniej.
Najpierw dyrektor generalny z resortu zdrowia nie był w stanie pojąć, o co właściwie pytającemu chodzi, a naciskany o informację doszedł do takiego absurdu, że gimnazjalista tarzałby się ze śmiechu. Wynikało otóż z wyjaśnień wysokiego urzędnika państwowego, że jego poprzednik przeszedł gdzieś do innego urzędu, na podstawie konkretnych przepisów, a jakże, ale dalej rozpościerała się mgła. Nie wiadomo gdzie, kto o to wystąpił, kto wyraził zgodę, a ustalić tego niepodobna, bo wszystkie dokumenty powędrowały w ślad za przeniesionym. Znaczy, jak należało chyba z tego wnioskować, po pracowniku urzędu nie pozostał żaden ślad.

W jaki sposób zatem i komu przekazano owe akta osobowe? I gdzie zostały przekazane? Długi czas dyrektor generalny tego nie ujawniał. Dopiero dalsze drążenie sprawy niejako wymusiło tajemne wyznanie. Okazało się, ze Sławomir Waszczyński, od połowy września 2004 roku pozbawiony stanowiska, pod koniec października pojawił się w Urzędzie Patentowym RP.

Przedstawiający się jako zastępujący dyrektora generalnego (funkcja ujęta wprost w ustawie o służbie cywilnej i ustanawiana w określony sposób) Cezary Pyl wyjaśnił w piśmie, iż "(...) Urząd Patentowy RP wystąpił o przeniesienie (...)" itd., itp. Zgodnie z przepisami to dyrektor generalny występuje, a nie urząd, czyli budynek. Ale to szczegół. Choć może niekoniecznie błahy, bo wraca pytanie ze wstępu, kto personalnie był zainteresowany w dokonanym przeniesieniu?

Prezes czy dyrektor generalny? I jak do tego doszło? Czy to Sławomir Waszczyński pukał od drzwi do drzwi aż znalazł przystań, czy ktoś z Urzędu Patentowego któregoś poranka obudził się z myślą nieodpartą, by zatrudnić u siebie jako głównego specjalistę najlepiej zdegradowanego za niekompetencję dyrektora generalnego?

Co prawda szefowie, jak wiadomo, bywają złośliwi i nieobiektywni, wiec często nie maja racji, Nic wiec nie stało na przeszkodzie, by już po dwóch dniach Sławomir Waszczyński awansował na "p.o." dyrektora Biura dyrektora generalnego Urzędu Patentowego RP. Znaczy, prawą rękę Cezarego Pyla, mieniącego się Zastępującym dyrektora generalnego UP RP. Czy panowie się znali wcześniej, czy też był to przejaw inicjatywy prezesa, Alicji Adamczak, oraz dlaczego w stosunku do Cezarego Pyla używany jest zwrot „mieniący się zastępującym”, będzie przy innej okazji. Tak się bowiem składa, że dokładnie w tym samym czasie rozgrywa się wątek z usuwaniem ze stanowiska dyrektora innej osoby. Różnica sytuacji pomiędzy Sławomirem Waszczyński i drugą osoba polega na tym, że ten persona non grata przyszedł do urzędu po wygranym konkursie, który z niezwykłą determinacją usiłowano unieważnić. Nie udało się i tym sposobem "obcy" dostał się na stanowisko. Szerzej o tym w artykule "Dyrektora na chwilę przyjmę".

Sprawa trafiła do sądu pracy, który w wyroku z 28.02.06 - sygn. akt VII P 464/06 - stwierdził, ze kierownictwo UP RP, czyli prezes Alicja Adamczak głównie, dopuścili się naruszenia zasad współżycia społecznego i dokonali działań mających na celu ominięcie przepisów ustaw. Zasądzone odszkodowanie dla dyrektora, który objął stanowisko mu należne z mocy prawa sprawy nie zakończyło. W dalszym postępowaniu będą, m.in., poszukiwane odpowiedzi również i na pytania stawiane wyżej.

Wróćmy tymczasem do Sławomira Waszczyńskiego i jego błyskawicznej kariery w UP RP po mało budującej karierze w ministerstwie zdrowia. Jako się rzekło, na podstawie przepisów kodeksu pracy kierownik urzędu może powierzyć pełnienie obowiązków, nawet dyrektora, wedle swego uznania. Biorąc wszak pod uwagę dobro urzędu i - co zdaje się być czymś oczywistym - kwalifikacje wybrańca

W przypadku osoby, którą odwołano ze stanowiska za niekompetencję, a która nie podjęła nawet próby protestu, te kwalifikacje zdają się być cokolwiek problematyczne. O motywach stosowania takich figur geometrycznych z obsadzaniem stanowisk przedstawiciel UP RP będzie przepytywany w trakcie rozprawy apelacyjnej drugiego dyrektora. O dziwo, to jemu próbowano zarzucić niekompetencję. Niestety, nie wyszło.

Skupmy się tymczasem na samych stanowiskach dyrektorów. Otóż zgodnie z przepisami o służbie cywilnej powinne one być obsadzane w drodze konkursów. Należało więc udać się do źródła i zapytać szefa S.C. o historię tego właśnie stanowiska. Jak to się stało, że stanowisko podlegające konkursowi zostaje obsadzone niejako z marszu i to przez osobę, która nagle pojawia się w urzędzie. Na dodatek z historią utraty stanowiska bynajmniej nie z powodów przypadkowych czy działania sił nadprzyrodzonych.

Odpowiedź z USC nie tylko zdumiewa. Powoduje, że oczy okrągleją niczym talarki, a mianowicie: "(...) Pan Sławomir Waszczyński (...) pełni jednocześnie - od dnia 1 listopada 2004 r. - obowiązki Dyrektora Biura Dyrektora Generalnego. Oznacza to, że stanowisko nie zostało jeszcze obsadzone. Wymagania na to stanowisko były trzykrotnie przesyłane do UP RP (28 stycznia 2004 r., 13 sierpnia 2004 r. oraz 26 stycznia 2005 r.) w celu uzgodnienia. (...) Na ostatnie pismo Szefa Służby Cywilnej ( z dnia 26 stycznia 2005 r.) nie wpłynęła dotychczas odpowiedź (...)"

Czy na poprzednie pisma prezes Alicja Adamczak była uprzejma odpowiedzieć, autor jakby zapomniał poinformować. Fakt pozostaje faktem, że do chwili obecnej stanowisko obsadzone jest przez "p.o." i o konkursie nadal nie słychać.

Wynika z tego ni mniej ni więcej, że prezes UP RP, Alicja Adamczak, ma w nosie Szefa Służby Cywilnej, całą tę ustawę o służbie cywilnej, system demokratycznego państwa prawnego razem z art. 7 Konstytucji na czele, co to podobno nakazuje każdej władzy działać na podstawie i w granicach prawa. Tu granicą i podstawą działania okazuje się być widzimisie wysokiego urzędnika państwowego. Jednocześnie instytucję państwową uznał za zagrodę z jakiejś mieściny, a wyższe stanowiska w administracji rządowej potraktował niczym funkcję wodzireja na weselu w remizie.

Najzabawniejsza jest próba racjonalizacji tych jasełek rządowych przez drugiego urzędnika z USC. Na pytanie o wyjaśnienie tak frapujących awansów na stanowiskach dyrektorskich, z kolei dyrektor Sekretariatu szefa S.C., Magdalena Budkus, taki czyni wykład: "(...) W odpowiedzi (...) informuję, że kwestie powierzania obowiązków członkom korpusu służby cywilnej w sytuacji gdy na wyższym stanowisku w służbie cywilnej jest wakat albo osoba zajmująca wyższe stanowisko przebywa na urlopie bezpłatnym lub wychowawczym uregulowane zostały w ustawie z dnia 17 czerwca 2005 r. o zmienie ustawy o służbie cywilnej oraz niektórych innych ustaw (...) Przed dniem wejścia w życie ustawy (...) powierzenie obowiązków dyrektora departamentu i jego zastępcy możliwe było w drodze porozumienia stron stosunku pracy.(...)".

Pani M. Budkus, trzeba trafu też „p.o.”, była uprzejma pominąć całkowitym milczeniem wieloletnie lekceważenie przez wysokiego urzędnika państwowego prawnych obowiązków i przy okazji swojego własnego Szefa, a na dodatek, świadomie czy nie, pomieszała przepisy ustawy sprzed i po nowelizacji.

Od 17 sierpnia 2005 r. obwiązują znowelizowane przepisy ustawy o służbie cywilnej. Zgodnie z nimi powierzenie obowiązków dyrektora może nastąpić co najwyżej na 6 miesięcy, miesięcy wyjątkowych przypadkach można takie powierzenie przedłużyć o 3 miesiące. Można to zrobić tylko raz. W sumie - w wyjątkowych przypadkach, należy podkreślić - stanowisko dyrektora na zasadzie powierzenia może być obsadzone przez maksimum 9 miesięcy. Szczególny przypadek w odniesieniu do Sławomira Waszczyńskiego trwa od 1 listopada 2004 roku.

W tym czasie prezes Alicja Adamczak co najmniej trzykrotnie pokazywała całemu państwu gest Kozakiewicza Od sierpnia ubiegłego roku granica nieprzekraczalna legalności obsadzania stanowisk dyrektorów na podobnych zasadach upłynęła w połowie maja tego roku. Skład personalny pozostaje constans.

Innymi słowy stanowisko, o którym mowa, zajmowane jest nielegalnie, o czym świadomość ma kilka bezpośrednio za to odpowiedzialnych osób. Poczynając od prezesa UP RP, Alicji Adamczak, jej faworyta oraz - rzecz oczywista - zastępującego, Cezarego Pyla. I jest to jedynie wierzchołek góry lodowej, bowiem takich kwiatków w Urzędzie Patentowym RP jest co najmniej pięć. Ale o nich przy innej okazji.

Zgodnie z nowatorską ustawą o Państwowym zasobie kadrowym, te i dziesiątki innych osób w podobnych sytuacjach, już stoją w blokach startowych do zakotwiczenia w gronie "pierwszych kadrowych".

To tylko przykładowy obrazek konstruowania elity profesjonalistów.

Pozostaje pogratulować autorom pomysłu nieustająco dobrego samopoczucia i życzyć, by się ten Narodowy kuferek fachowców nie okazał dziadowskim workiem włóczęgi.


Mikrosłuchawka
+ Dodaj komentarz

Komentarze (4):

Urzad patentowy i jego polity

...
~ Anna Szelagowska 2007-09-02 16:00:08


Mierny ale wierny

...
~Raynold 2006-07-27 13:27:43


Kandydaci na stanowiska winni

...
~krys 2006-07-27 03:10:10


Kto by nie rządził

...
~J.M. 2006-07-26 00:58:05





Nieprzerwanie od 2004 roku!

PARTNERZY:
Stanisław Michalkiewicz
Nasze kanały RSS:
główny
O NAS:
REKLAMA:
zobacz ofertę