Dodawanie komentarza

Do tematu: Criminal Prezes Dance

Criminal Prezes Dance

Witold Filipowicz | 2006-06-23 18:14:46

Nie mają coś szczęścia obecni włodarze RP do obsadzania stanowisk. Najpierw przymusowa, jak twierdzą, koalicja z kodeksem karnym w tle. Potem z tym samym kodeksem w tle konstrukcja rządowego gabinetu, a dalej to już nieomal norma - co mianowanie, to paragrafy dźwięczeć poczynają. Oj, nie mają szczęścia władze. Czy tylko o szczęście tu chodzi?

Jeszcze dwa, trzy miesiące wcześniej w głośnych krytykach opozycji dominowało odwoływanie się do wyborczych deklaracji obecnej władzy. Odnowy moralnej, uczciwego państwa, przejrzystości i niezłomnych zasad sprawiedliwości społecznej. Jak pamiętamy, były też w tych deklaracjach sprawy rozliczeń, lustracji powszechnej, dekomunizacji i usuwania ze stanowisk państwowych wszystkich nominatów poprzedniego układu. Już nawet nie tylko członków poprzedniej opcji politycznej, ale też tych, którzy z woli i poręki tamtej opcji poobsadzani byli na setkach wysokich stanowisk.

O tych deklaracjach część opozycji, ze zrozumiałych względów, na ogół nie przypomina. Natomiast tematem dyżurnym, z upodobaniem podnoszonym przez wszystkich zawsze i wszędzie, jest walka z korupcją. To temat, wbrew pozorom, bezpieczny i wdzięczny. Dopóki pozostaje w deklaracjach. A od lat tam pozostaje, nie ma się co łudzić. W praktyce walka z korupcją sprowadza się do występów medialnych szeregu gwiazd specjalizujących się w opowiadaniach o korupcji. I nie zmieniają tego pojedyncze przypadki z lubością nagłaśniane, jako przykłady walk z patologiami. System pozostaje nietknięty.

Po zawiązaniu koalicji argumenty o naprawie państwa zaczęły cichnąć, tracąc sens. Po ustanowieniu nowego składu rządu z wicepremierami i resztą zmian kierownictw resortów, w ogóle prawie zeszły na margines. Nastał czas zmian dalszych i tu już zaczęło się robić jeśli nie groteskowo, to przynajmniej dziwnie. Co decyzja, to rwetes i sugestie zmierzające w stronę prokuratur.

O nowego prezesa PZU, J. Netzla, rwetes podniosła opozycja, choć tak naprawdę nikt nie potrafił nic konkretnego powiedzieć. Nawet zastrzeżenia sprowadzały się głównie do podważania kwalifikacji prezesa i nienaturalnej tajemniczości jego powołania. Ale zaczepiona władza natychmiast sięgnęła po swoją tajną broń i wytoczyła działa ciężkiego kalibru. Też niespecjalnie przekonujące. Mało konkretne opowieści o lewych interesach, mało wiarygodne przypuszczenia czy tezy, tajemniczy świadkowie, co to wiedzą, a nawet powiedzą, tylko trzeba ich zapytać. Dlaczego od razu nie trafiła sprawa do prokuratury, nie wiadomo.

Być może, jak zwykle, gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Zapewne też o władzę, czyli również o pieniądze, a przy tym - z uwagi na specyficzny okres kolejnej kampanii wyborczej - być może też i o punkty w wyborach samorządowych. Każdej ze stron, żeby nie było wątpliwości. Postawa samej władzy też nie sprzyja normalizacji nastrojów. Premier wciąż powtarza, że nie ma żadnych dowodów na potwierdzenie ciemnych sprawek prezesa, wiec czeka na dalsze informacje. Czołowi politycy stadnie robią okrągłe oczy, gdy zapytać, kto J. Netzla rekomendował na stanowisko prezesa, minister gospodarki przez tydzień również był tajemniczy i oszczędny w słowach.

A lud z buziami otwartymi patrzy i pyta, o co tu chodzi? Kto i w co tu gra? Przede wszystkim, po jakiego czorta obsadzać stanowiska ludźmi, którzy samą swoją osobą z miejsca wzbudzają kontrowersje i na dodatek tych kontrowersji najwyraźniej nie da się wyjaśnić tak od ręki. Nie trzeba być wróżką, by przewidzieć, że każda decyzja w sprawie PZU - na tle od blisko dwóch lat ujawnianych szczegółów prywatyzacji - odbierana będzie jako kolejny element gigantycznej afery. No i mamy, co mamy. Igrzyska.

Nie trzeba było długo czekać na kolejną rewelację, znów z prezesem w roli głównej, B. Marcem z PGNiG. Tym razem jednak przynajmniej pojawiły się konkretne zarzuty o niejasnych poczynaniach gospodarczo-finansowych z przeszłości. W tym wypadku jest też konkret w postaci podjętego śledztwa przeciwko prezesowi Bogusławowi Marcowi.

Co teraz zrobi premier, czy też będzie oczekiwał na jeszcze, zobaczymy. Nie czekał natomiast premier z odwoływaniem innych prezesów z innych spółek skarbu państwa. Powód? Na przykład utrata zaufania. I wystarczy.
Lud też oczekuje. Na kolejnego bohatera, którego namierzą przedstawiciele mediów zwalczających wszelkie zło w RP.

Właśnie rola mediów jest w tych wszystkich zawirowaniach intrygującą. Gdyby tak zapytać tropicieli zła o motywy wszczynania personalnych awantur - różnych mediów z różnymi preferencjami - niewątpliwie padałyby argumenty o interesie publicznym, dobru wspólnym, itd., itp. Nie może być inaczej, wszak dziennikarstwo to przede wszystkim misja społeczna. Tak przynajmniej wynika z prawa prasowego, różnych kart etyki dziennikarskiej i paru jeszcze kodeksów dobrych obyczajów.
Zrozumiałe dla obywatela? Jasne, że zrozumiałe.

Już trochę mniej zrozumiały staje się taki sposób wypełniania misji, gdy celem są wyłącznie stanowiska kierownicze w spółkach skarbu państwa. Znaczy tam, gdzie są konfitury. Tam, gdzie idzie gra o spore pieniądze. Inni prezesi tropicieli zła jakoś niespecjalnie interesują. Szczególnie ci z urzędów centralnej administracji rządowej. Za wyjątkiem agencji, gdzie też stoją konfitury, również unijne.

Niby logiczne. Władza w takich instytucjach, to pieniądze. Ponoć nasze, wspólne. Pieniądze zaś to władza. Ta już raczej nie jest wspólna. A władza, jak wiadomo, wpływa, daje i - co nie mniej istotne - może też odbierać. Stąd też szczególne zainteresowanie prezesami od dużej kasy zdaje się mieć wielopoziomowe uzasadnienia. Niekoniecznie to współgra z misją mediów, ale kto by tam się przejmował szczegółami.

Trochę też to odbiega od racjonalności, bowiem członkowie rad nadzorczych w spółkach skarbu państwa desygnowani są przez kierownictwa urzędów administracji rządowej. Głównie przez ministerstwa, ale i mają w tym swój wkład prezesi urzędów centralnych. Nie powinno więc być obojętne, kto tymi urzędami kieruje. Tymczasem wygląda na to, że w tej materii zarówno sfera rządowa, jak i media tropiące zło przyjęły jednolity front nie dostrzegania tematu. Przy czym trudno ocenić na razie, czy chodzi o rzeczywistą niewiedzę i brak zainteresowania - w przypadku mediów, czy może wręcz przeciwnie. Czy milczenie nie stanowi zasłony, poza którą rozgrywają się zupełnie inne strategie, niż prezentowane publicznie?

Deklaracje przedwyborcze, z wiosny ubiegłego roku, o usuwaniu ze stanowisk ludzi z określonego kręgu władzy poprzedniej zdaje się pozostawać jedynie deklaracją. Szczególnie zabawnie brzmi w świetle tego niedawne oświadczenie jednego z wicepremierów. Publicznie zapowiedział wystąpienie z wnioskiem o delegalizację SLD. Przyczyną bezpośrednią była w tym przypadku wypowiedź konkretnej osoby z tej formacji. Dlaczego więc jeden występ pojedynczego członka posłużył do formułowania wniosków o znaczeniu ogólnym? Sprowadził się ów wniosek do twierdzenia, iż cała formacja jest szkodliwą dla państwa strukturą, którą raz na zawsze należy usunąć z życia publicznego. A równolegle z ową deklaracją utrzymywani są na najwyższych stanowiskach nominaci z tejże właśnie organizacji.

Kto tu kogo próbuje wpuszczać w maliny? Bo na pewno nie wyborca sam siebie, ani też wybranych. Choćby z braku możliwości.

Kiedy jesienią 2001 roku premier L. Miller zorganizował już swój gabinet, zaraz przystąpiono do czyszczenia stanowisk z elementu niesłusznego, wymienianego na element słuszny. Znaczy, wedle ekipy premiera wymieniano miernotę na fachowców. A że na fachowców z równie słusznym rodowodem, to i cóż? W końcu większość swoją fachowość zdobywała w czasach jedynie słusznego systemu. Efekty tej wymiany niesłusznych niefachowców na słusznych fachowców szybko zaczęły być widoczne i z biegiem czasu poznajemy coraz więcej szczegółów fachowej działalności zmienników.

Jesienią 2005 roku nastąpiła kolejna zmiana warty i do władzy doszła opcja, której jednym z naczelnych haseł było właśnie oczyszczenie struktur państwa z elementu słusznego, który doprowadził stan państwa do kroczenia po równi pochyłej. Przy wnikliwej analizie można by pomyśleć, że w istocie była to jedynie kontynuacja.

Jak wygląda obecnie naprawa państwa, widzimy na co dzień. Bój o stołki, kasę, brudne chwyty, demagogia. A w tle spokojnie sobie sprawują władzę pupile poprzedników, których nie tylko nikt nie zamierza wymieniać, wbrew wcześniejszym deklaracjom. Przeciwnie, zdaje się nawet premiować poszczególne przypadki odpowiednimi profitami.

Gdyby rozpatrywać to w kategoriach ocen merytorycznej fachowości, to właściwie władzy obecnej nawet można byłoby poczytać za chwalebne wzniesienie się ponad podziały ideologiczne. Zwłaszcza mając na uwadze wyjątkowo krótką ławkę fachowych kadr. Jednakże trudno byłoby w ten sposób tłumaczyć pozostawianie na dziesiątkach wysokich stanowisk osób z poprzedniego namaszczenia, gdy wobec nich wysuwane są konkretne zastrzeżenia, zarzuty, a nawet zapadły prawomocne wyroki.

Wielokrotnie opisywani w szeregu publikacji, czy znajdujący swe miejsce w raportach bohaterowie niejasnych poczynań, spokojnie koegzystują z obecną władzą i włos im z głowy nie spada.
Mimo sukcesywnie przesyłanej do owej władzy informacji o konkretnych zdarzeniach, osobach i instytucjach, z dokumentowaniem spraw o wymowie nierzadko pachnącej kodeksem karnym. W związku z możliwością postawienia zarzutów o wykorzystywaniu stanowisk służbowych w celach niekoniecznie zgodnych z interesem państwa.
Wielokrotnie przewijają się takie informacje, które zdają się spełniać przesłanki rozpatrywania konkretnych zdarzeń w świetle przepisów kodeksu karnego, poczynając od art. 231.

Wystarczy tylko wskazać, tytułem przykładów, kilka urzędów centralnej administracji rządowej, o których pisano wielokrotnie, czy to w artykułach, czy w Raporcie "Służba cywilna III RP – zapomniany obszar", prezentowanego w 2004 roku w ramach Programu Przeciw Korupcji.

Szefowie tych instytucji nie tylko byli rekomendowani przez poprzednią ekipę, ale też często mają swe życiorysy zakorzenione głęboko w bezpośredniej działalności funkcyjnej struktur jedynie słusznej partii sprzed 1989 roku. I nie chodzi tu o sam fakt przynależności czy życiorysy jako takie, ale o postępowanie tu i teraz w taki sposób, jak opisane we wspomnianych publikacjach.

- Prezes Głównego Urzędu Geodezji i Kartografii, Jerzy Albin - wraz ze swoimi współpracownikami, bohater Raportu z opisem sposobu postępowania w kwestii zatrudniania pod rządami przepisów ustawy o służbie cywilnej. Zaproszony przed oblicze sądu administracyjnego, wobec odmowy wyjaśnienia wątpliwości i udzielenia informacji, pokarany został dolegliwością w postaci nakazu udzielenia pełnej informacji i ukaraniu zwrotem kosztów sądowych w wysokości...pięciu złotych.


- Kuratorium Oświaty w Warszawie - Zarówno ówczesny Wojewoda Mazowiecki oraz Kurator Oświaty w Warszawie przeszli już do historii. Natomiast inni opisani w Raporcie urzędnicy, na szczeblach dyrektorów w Kuratorium, nadal pełnią swoje funkcje i nikomu to nie przeszkadza. A sprawa jest dość interesująca i z tego względu, że po przetoczeniu się przez wiele urzędów, stanęła też na forum Senatu. Potem trafiła do kancelarii ówczesnego premiera Nie jest więc jakimś nieznanym zdarzeniem. Zwłaszcza dla szefa Służby Cywilnej w związku ze swoim show w Senacie w tej sprawie. Bardziej szczegółowo historia ta opisana jest w artykule "Przekrzywiona opaska Temidy"

- Główny Inspektor Transportu Drogowego, Seweryn Karczmarek - również bohater wzmianki w Raporcie, ale wraz z podległymi pracownikami wysokiego szczebla opisany bardziej szczegółowo w artykule "Paragrafy i kaptury". Tekst ów posłużył za podstawę do wystąpienia przez jednego z obruszonych urzędników z prywatnym aktem oskarżenia. To spowodowało wniesienie przez autora tekstu oskarżenia wzajemnego. Od ponad półtora roku sprawa tkwi w martwym punkcie. Z inicjatywy autora artykułu minister sprawiedliwości przekazał ją do wyjaśnienia Prokuraturze Apelacyjnej. Głównie na okoliczność ustalenia sposobów postępowania prokuratur rejonowej i okręgowej, a także sądu rejonowego. Tym samym sprawdzaniem jest objęte Kuratorium Oświaty w Warszawie. Czy należy się spodziewać jakichś rewelacji? Nie uprzedzajmy wypadków.

- Urząd Transportu Kolejowego, Janusz Dyduch - odwołany w początkach czerwca, ale bynajmniej nie z powodu zawirowań, o czym kilka dni wcześniej można było przeczytać w artykule "My czyści, my przejrzyści". Opisany tam został sposób nielegalnego zatrudnienia "p.o." dyrektora, potem "zalegalizowanego". Następnie zaś zorganizowano konkurs na to stanowisko, który ów "zalegalizowany" wygrał. Szef Służby Cywilnej zatwierdził to bez zmrużenia oka. Prezesa wprawdzie nie ma, stanowisko objął ktoś inny. Natomiast pozostali bohaterowie, biorący bezpośredni udział w opisywanych zdarzeniach, trwają na stanowiskach dyrektorów,. Można się spodziewać, że wkrótce i oni przystąpią do konkursów. Chyba obstawiać wyników nie ma sensu, niezależnie od liczby kontrkandydatów, o ile się takowi znajdą. Ale od czegóż pomysłowość w konstruowaniu warunków udziału w konkursach?

- Urząd Patentowy Rzeczypospolitej Polskiej, Alicja Adamczak - ten przypadek jest wyjątkowo interesujący i zasługuje na bardziej szczegółowe potraktowanie w odrębnie poświęconych kilku tekstach. Sprawa okazała się dość rozwojowa i to w kilku aspektach. W tym i roli rejonowego sądu pracy, który rozpoznawał sprawę sposobu pozbycia się jednego z dyrektorów, pochodzącego z konkursu. W trakcie postępowania sądowego i czynionych na bieżąco ustaleń wielu pojawiających się szczegółów, o zadziwiającej wymowie traktowania instytucji państwowej, obraz działania prezesa z nadania ekipy premiera L. Millera, Alicji Adamczak, jawi się w wyjątkowo interesującym świetle. Zarówno w odniesieniu do pozostałych stanowisk podlegających konkursom, jak i podstaw prawnych sprawowania niektórych funkcji kierowniczych. Również zagadkowej zmiany statutu, nadanego przez premiera J. Buzka, a z inicjatywy obecnej prezes zmienionego i zatwierdzonego przez premiera M. Belkę. Tu na razie wystarczy wskazać fragment uzasadnienia wyroku (sygn. akt VII P 464 /06) warszawskiego sądu pracy w odniesieniu do kierownictwa Urzędu Patentowego RP:

"(...)Czynność prawna stron w postaci zawarcia umowy o pracę na czas określony była jak już wskazano wyżej sprzeczna z zasadami współżycia społecznego, ale nie była sprzeczna z prawem, bowiem została zawarta w granicach zakreślonych przez ustawodawcę w treści przepisu art. 48 ust 3. Zmierzała jednak do obejścia prawa. Cel obejścia ustawy polega bowiem na takim ukształtowaniu treści umowy, które pozornie nie sprzeciwia się ustawie, ale w rzeczywistości zmierza do zrealizowania celu przez nią zakazanego. Umowie o pracę nienaruszającej w tym wypadku art. 48 ust 3 ustawy można stawiać zarzut zawarcia w celu obejścia prawa, gdyż jej cel dyktowany był wyłącznie chęcią pozornej realizacji wyniku konkursu, a w efekcie zmierzał do jego zanegowania. Mając na względzie powyższe rozważania Sąd na zasadzie art. 59 kp w związku z art. 56 kp zasądził na rzecz powoda odszkodowanie (...)".

Wymowa powyższego uzasadnienia jest tego rodzaju, że w cywilizowanym państwie byłby to wyrok na funkcjonariuszy publicznych. Sąd pracy jest sądem postępowania cywilnego, więc rozpoznaje sprawę w zakresie swojej właściwości. Jednakże treść uzasadnienia wyroku przeciwko kierownictwu Urzędu Patentowego RP spełnia przesłanki zawarte w hipotezie art. 231 KK o przekroczeniu uprawnień i niedopełnieniu obowiązku służbowego. Po ludzku - nadużyciu stanowisk służbowych dla własnych celów. Wprawdzie istnieje art. 474 kodeksu cywilnego - dający możliwość sądowi zainteresowania odpowiednich organów w przypadkach stwierdzonego działania sprzecznego regułami. Ale to raczej reliktowy przepis i sądy na ogół udają, że on nie istnieje.

Tymczasem, w naszym demokratycznym państwie, praworządnym, a jakże, prezes zostaje "ukarana" reprymendą sądu i odszkodowaniem oraz wszelkimi innymi kosztami. Zapłaci, za świadome i celowe łamanie prawa przez wysokich urzędników państwowych - oczywiście - podatnik.

Historie stanowisk dyrektorskich UP RP będą miały poświęcony swój odrębny tekst, bowiem zbyt wiele byłoby na jeden raz. A poza tym sprawa postępowania sądowego nie jest zakończona. Przeciwnie, zaczyna nabierać rozmachu, bo w apelacji już doznała rozdwojenia. Do odrębnego rozpoznawania została przekazana skarga przeciw sądowi rejonowemu wraz z ustaleniem faktycznej, dość zagadkowej roli samego sądu w tej sprawie. Być może warto będzie przybliżyć osobę prezes Alicji Adamczak wraz z jej działalnością na wielu polach życia publicznego, gdzie kwestie zawodów i osób zaufania publicznego zajmują niepoślednie miejsce.

Wszystkie wyżej opisane historie - i wiele innych - były sukcesywnie przesyłane informacyjnie do osób odpowiedzialnych za jakość struktur państwa i praworządne działania organów władzy publicznej. Jak dotąd jedynym skutkiem jest wzmożone zużycie papieru. Czasem zdarzała się odpowiedź w sensie pamiętnego sprzed lat powiedzenia "wicie, rozumicie" albo szablonu typu "życzymy sukcesów działalności publicystycznej oraz przybliżaniu społeczeństwu zagadnień prawnych". Nie wydaję się, by to akurat społeczeństwu takie przybliżanie było tu potrzebne.

Adresatów takich dedykacji warto poszukać w innych rejonach. Również warto byłoby poznać stanowisko niektórych organów nadzoru, czyli poszczególnych ministrów resortów. W przypadku na przykład Urzędu Patentowego RP ministra gospodarki, właściwego też w sprawie prezesa PGNiG Bogdana Marca.

Równolegle otrzymywały te i wiele innych informacji wszystkie media rodzime dla słynnych tropicieli zła. Efekt? Doskonałe milczenie. Za to rwetes o prezesach spółek skarbu państwa słychać daleko, aż na wybrzeżach Portugalii, a nawet w okolicach New Jersey.

Kto ma w tym interes, by tak właśnie kształtowała się wiedza społeczeństwa? Komu zależy na tym, by jedne sprawy nagłaśniać, a inne, niemniej bulwersujące okrywać mgłą milczenia? Jaka jest wspólna płaszczyzna tej zadziwiającej symbiozy tropicieli zła i władzy?

Jak, w świetle powyższego, można odczytywać kolejne zestawy haseł w inauguracji kampanii wyborczej do samorządów, które wygłaszał Jarosław Kaczyński na pierwszym spotkaniu z wyborcami: "(...)"chodzi o to, by w Polsce nastał taki porządek społeczny, w którym dobrym będzie dobrze, a złym - źle" (...) " Ta akcja ma doprowadzić do tego, abyśmy nigdy nie znajdowali się w takiej sytuacji, że człowiek uczciwy pozostaje sam, bez pomocy.(...)"

Czyżby wciąż wierzono w magiczną formułę, iż "ciemny lud wszystko kupi"? Może i racja.


Mikrosłuchawka
+ Dodaj komentarz

Komentarze (6):

bardzo dobry text !!! i nalezy

...
~from abroad 2006-06-24 05:15:10


No cóż, [4]

...
~Alternatyw 2006-06-24 00:05:01





Nieprzerwanie od 2004 roku!

PARTNERZY:
Stanisław Michalkiewicz
Nasze kanały RSS:
główny
O NAS:
REKLAMA:
zobacz ofertę